List misjonarza ks. Pawła Turka z Kongo

                                                                                                                                                                 Dolisie, 13.03.2017

List z misji.

Drodzy Młodzi wraz z księdzem Markiem na czele.

 

Na początku serdecznie Was pozdrawiam, a pozwolę sobie to uczynić w języku, którym posługuję się na codzień czyli w munukutubie:

„Mbote ya beno. Nge kele mbote.”

To co napiszę poniżej nie będzie jakimś zwartym wykładem czy opisem. Będzie to bardziej zbiór różnych wątków wyrwanych z kontekstu. A wszystko przez to, że te same słowa, te same gesty i te same wydarzenia dla nas Polaków mogą znaczyć zupełnie coś innego niż dla Kongijczyków.

Minęło już 5 miesięcy od czasu mojego przyjazdu do Konga. Ten czas upłynął na powolnym i stopniowym odkrywaniu tutejszej rzeczywistości, a zatem kultury, problemów i sposobów radzenia sobie z nimi, także mentalności oraz zwyczajów występujących w moim regionie.

Kongo jest bardzo różnorodne etnicznie, religijnie, ale też pod względem intelektu i zasobności portfela jego mieszkańców. Pozornie mamy więc jedną społeczność kongijską. Jednak, kiedy ktoś pobędzie tutaj dłużej zobaczy, że używając porównania zamiast jednolitej skały mamy bardziej do czynienia z górą niezależnych kamieni, które niekiedy opierają się o siebie, innym razem przygniatają się lub ścierają. A zatem mamy tutaj twór państwowy wraz z prezydentem mającym sprzymierzeńców oraz opozycję. Na terenie kraju są 3 niezależne królestwa, kilkanaście plemion prawie każde ze swoim językiem i wewnętrzną hierarchią, a do tego różne grupy interesów jednoczące jednych a dzielące innych. Ponadto mamy tu chyba wszystkie możliwe religie świata, które niekiedy nakładają się na siebie, albo na pierwotne wierzenia ludzi tego regionu, tworząc w ten sposób nowe sekty i twory religijne. Dodając do tego zupełnie inny klimat, mentalność ludzi oraz wychowanie ... to wszystko wzięte razem owocuje nie lada trudnością dla człowieka, który myśląc po europejsku chce nie tylko żyć, ale wręcz ewangelizować w tym społeczeństwie.

A zatem na podstawie kilku przykładów spróbuję Wam przybliżyć to jak wygląda tutejsze życie wraz z radościami i trudnościami jakie spotykają misjonarzy w tym zakątku świata.

Około piątej nad ranem słyszymy modlitewny śpiew muezina z tutejszego meczetu. Tak rozpoczyna się dzień. Jeszcze przed szóstą dzwoni nasz parafialny dzwon, a dokładniej mówiąc ministrant bije metalową breszką w samochodową felgę. W odpowiedzi już po chwili w domu katechetycznym, który tymczasowo służy za kaplicę zaczynają się gromadzić katolicy, chcący rozpocząć dzień Mszą świętą. Ta w zależności od dnia poprzedzona jest wspólnym brewiarzem lub różańcem. Potem gdy słońce już wzejdzie zaczyna się dzień pracy. Ponieważ żyjemy w mieście ludzie żyją z handlu oraz usług. Dwa najlepiej zaopatrzone sklepy w mieście są w rękach Indyjczyków, którzy są wyznawcami buddyzmu, co widać już po wejściu do sklepu. Dodam, że towary są tu sprowadzane albo z Chin albo z Indii. Prawie cała ulica przydrożnych butików z narzędziami i materiałami budowlanymi jest w rękach muzułmanów. Ci nie jedzą wieprzowiny, więc gdy dostawca albo szef jest wyznawcą islamu lub sklep leży w dzielnicy gdzie muzułmanie są większością, to oczywiście poglądy religijne wpływają na asortyment. Chińczycy będący ateistami lub mający własne wierzenia wybudowli dużą cementownię, w której Kongijczycy pracują przez cały tydzień wraz z niedzielą włącznie. Większość ludzi nie ma prądu, dlatego przechowywanie żywności w domu przy 30-35 stopniowym upale nie wchodzi w grę. Tak więc wszystkie targi, sklepiki i butiki są otwarte również w niedzielę i święta, a ludzie żywność kupują na bieżąco. Drobny handel jest podstawą utrzymania około 60% społeczeństwa w mieście.

Przepraszam że tak bardzo to wszystko wymieszałem, ale tak właśnie wygląda tu życie. Relacji plemiennych, rodzinnych, zawodowych, kontekstu życia (w zależności czy jest się w mieście czy na wioskach), wpływającego na to wszystko światopoglądu religijnego ludzi a do tego okoliczności wyznaczanych przez naturę nie da się od siebie rozdzielić. Bez zrozumienia tego wszystkiego nasze przedsięwzięcia duszpasterskie zawsze będą obce tutejszym ludziom. Ewangelia jest jedna, ale jeżeli będzie przekazywana w sposób niezrozumiały, trudno by wydała owoce.

Dla przykładu w tutejszym języku słowo ryba i mięso brzmią tak samo:„mbisi” i dopiero opis powoduje rozróżnienie: „mbisi ya menga” (mięso z krwią = zwierzę) lub „mbisi ya maza” (mięso z wody = ryba). To pokazuje, że np.: tradycyjna forma postu piątkowego tu nie będzie łatwa do przyjęcia i zrozumienia przez ludzi. Dla ludzi bowiem jedzenie to jedzenie, a je się to co jest. Powyższy przykład nie jest oczywiście największym problemem, ale przywołałem go po to, aby pokazać, że za pomocą tutejszego dość prostego języka munukutuby trudno precyzyjnie oddać pewne rzeczy. Podobnie jest ze ślubem. Tradycyjny język nie ma słowa sakrament, zatem ludzie słysząc o małżeństwie mają przed oczami  ślub tradycyjny dany przez szefa wioski lub ojca lub ewentualnie ślub państwowy.  

W parafii która istnieje od niespełna 2 lat mamy już ponad 20 grup i stowarzyszeń. Niektóre liczą po kilkudziesięciu członków. Co z tego, kiedy dla przykładu na 30 ministrantów przeszło 20 jest jeszcze nie ochrzczonych. Podobne statystyki są w innych grupach. To pokazuje z jednej strony, że ludzie szukają Boga i chcą się angażować, ale potrzeba heroicznej pracy, by skierować ten potencjał na dobre tory. Ludzie nie mają innej katechezy jak katecheza parafialna. Ta trwa 3 lata i jest przygotowaniem do Chrztu, a kiedy ktoś był chrzczony jako małe dziecko wówczas do pierwszej Spowiedzi i Komunii Św. Oczywiście w takiej formacji uczestniczy wciąż jeszcze niewielki procent wiernych. Kiedy leje – nie przyjdą na katechezę. Jak? Boso, po kostki w błocie, cali przemoczeni ? Kiedy zacznie padać w trakcie katechezy, to już nie słychać nic co się mówi. Bowiem w sali nie ma sufitu,  jest tylko blaszany dach, stąd podczas ulewy huk jest ogromny. Dodam że nie ma tu polskiej zimy. Jest tylko „mała” i „duża pora deszczowa”, które łącznie trwają przeszło 5 miesięcy, destabilizując niekiedy katechizację.

Wspomniałem o silnych więziach rodzinnych i plemiennych. A co kiedy do kościoła przychodzi ktoś, kto jest poligamem i zwróci się mu uwagę na tę kwestię. A przecież zadaniem misjonarza jest głoszenie Ewangelii, wraz z Dekalogiem, bez pomijania żadnego z przykazań. Co więcej zdarza się że taki człowiek wyciąga rękę po komunię, na co oczywiście nie można się zgodzić. Wtedy może okazać się że obrażony nie tylko on nie pojawi się więcej w świątyni, ale opuszczą ją również powiązani z nim jego bliscy. Zaznaczę tylko, że żonę trzeba kupić, zatem jeżeli kogoś stać na więcej niż jedną, to znaczy, że jest to człowiek możny a więc i szanowany w społeczeństwie.

Wspomniany powyżej obowiązek spłacenia kobiety jej rodzinie czyli „dot” jest tu dużym problemem. Regulacje z nim związane zamykają drogę do sakramentów dla wielu par na długie lata. Co więcej wola młodych często poddawana jest potężnym naciskom rodziny. „Tamten jest lepszy bo może więcej zapłacić, przez co nam wszystkim będzie się żyło lepiej” słyszy nie jedna dziewczyna, zmuszana przez presję rodziny do wyboru kandydata nie wg. uczuć a tego co może przynieść więcej zysku rodzinie. Za niego nie wychodź, bo on jest z innego plemienia usłyszy inna. Do tego więzi rodzinne komplikuje zwyczaj testowania się. Otóż młoda dziewczyna współżyje nie rzadko z przypadkowym chłopakiem, dzięki czemu i on i ona mogą wiedzieć czy są zdolni do dania potomstwa. Gdy zajdzie w ciążę, potem dokonuje aborcji, albo dziecko oddaje się komuś z rodziny i wychowuje je np. starsza siostra w innym mieście.

Pory roku i dnia oraz pogoda wyznaczają rytm życia. Wschodzące i zachodzące słońce wyznacza dzień. Gdy leje Kongijczyk nie przyjdzie do pracy ... a niekiedy właśnie odwrotnie przyjdzie, bo wtedy trzeba wypłacić mu dniówkę, a pracować się nie da. Między 12:00 a 14:00 życie zamiera ze względu na upał zmuszający do sjesty. Nie ma prądu więc wszystkie czynności wykonuje się na zewnątrz gdzie jest naturalne światło. U biednych i średnio zamożnych nie ma instalacji sanitarnych, bo te są drogie, zatem często toaleta odbywa się na zewnątrz. Jadąc rano przez miasto wzdłuż drogi można minąć kilkanaście osób szczotkujących zęby. W ciągu dnia przed domami siedzą kobiety piorące w miskach ubrania lub myjące naczynia, a wieczorem bez trudu można zobaczyć myjących się przed domami kobiety i mężczyzn oraz dzieci. Zwykle wzdłuż drogi idzie rów odprowadzający wodę i nieczystości. Zatem toaleta odbywa się nieopodal. A w dzień w tym dosłownie mówiąc „ścieku” taplają się chodzące luzem po mieście świnie, które przyzwyczajone do bliskości ludzi nie raczą się usunąć i zupełnie nie reagują na samochody, którym blokują przejazd.

Gdy ktoś jest chory w mieście mamy lekarzy i szpitale. Te są jednak płatne, a ponadto sami dobrze wiecie,  że nie każdą chorobę da się wyleczyć. Ludzie tego nie wiedzą, dlatego czasem wybierają różnych czarowników i fetyszerów. Jeżeli lekarz nie potrafi wyleczyć, może zrobi to czarownik, który jak wierzą „ma wielką siłę”. Ten za pomocą praktyk okultystycznych, połączonych z grą na emocjach oraz różnymi ziołami (a także narkotykami) skutecznie manipuluje ludźmi, którzy pod wpływem transu albo działania różnych substancji czasowo zapominają o problemach. To wszystko nie pozostaje oczywiście bez wpływu na życie moralne. Oczywiście atakowanie praktyk okultystycznych też nie będzie podobało się tym, którzy z tego żyją, więc oczywistym jest, że czarownicy i przywódcy sekt będą robić wszystko by komplikować sytuację misjonarza.

Powyżej przedstawiłem trochę trudności i wyzwań, ale kłamstwem byłoby gdybym powiedział że jestem tu prześladowany. Wystarczy, że wyjdę na zewnątrz z plebani albo kościoła, a już słyszę wołanie „Pere Pawel, Pere Pawel” (Ojciec Paweł, Ojciec Paweł) i pędzącą w moim kierunku grupę dzieci. To te najbiedniejsze, które w domu nie mają nic, więc cały dzień wałęsają się po dzielnicy. Ich ulubionym miejscem zabaw jest plac przykościelny, bo tu łatwo o coś nowego.  No cóż, misjonarz musi znać się na wszystkim. Czasem trzeba zrobić stół lub ławkę, zreparować dzwonek lub lichtarz urwany przez ministrantów, naprawić głośnik ... a ponieważ na polu jest jasno, więc robi się to na zewnątrz w otoczeniu ciekawskich dzieci, które może pierwszy raz widzą lutownicę, wiertarkę lub miernik. Ponadto sam w sobie jestem dla nich okazem, bo biała skóra oraz jasne włosy są tu czymś niespotykanym. Stąd wystarczy, że usiądę i już ławka zapełnia się przez jak ich żartobliwie nazywam „moich małych prześladowców”, z których każde musi podotykać mojej ręki oraz włosów.

Pojechałem pierwszy raz do jednej z wiosek ... przypadkowo przechodząca kobieta gdy dowiedziała się że jestem księdzem natychmiast wręczyła mi ponad metrowy korzeń manioku  (roślinę odgrywającą tutaj podobne znaczenie jak razem wzięte chleb i ziemniaki w Polsce). Idę na targ, gdzie do torby prawie zawsze wpadnie jakiś prezent. Poproszę o 4 mango ale widzę, że pani wrzuca 6. znając tutejsze ceny i nie mając sumienia wykorzystywać ludzkiej dobroci, początkowo próbowałem zapłacić za wszystkie sześć.

- O nie „tata mupelo” (ojcze-księże). To jest prezent.
- Wiem i dziękuję, a to prezent ode mnie (wyrównujący uczciwą cenę za wszystkie owoce) i próbowałem wręczyć brakującą kwotę ... szybko jednak zrozumiałem, że większą radość sprawię im przyjmując podarunek niż dążąc do matematycznej uczciwości.

Ponieważ nasza parafia jest pod wezwaniem św. Jana Pawła II, to przed wejściem zawiesiliśmy zdjęcie papieża Polaka. Zapytałem 2 osoby, które prawie codziennie są na Mszy świętej:
-  „Kto to jest?”

- „Ksiądz Marian” (czyli proboszcz) usłyszałem w dwóch niezależnych od siebie odpowiedziach.

Innym razem ktoś zapał mnie „dlaczego Jezus skoro chce nas zbawić nie był czarny ?” Oczywiście pytanie mocno osadzone jest w kontekście życia, gdzie doświadczani przez lata kolonializmu Afrykańczycy postrzegają białych jako obcych i bogatszych a zatem lepszych od siebie. To rodzi też niestety pewną nieufność.  

To wszystko pokazuje jak wiele pracy jeszcze trzeba włożyć, żeby pomóc tym ludziom poznać Ewangelię i zrozumieć co uczynił dla nas Chrystus, czym jest Kościół, czym są sakramenty oraz, że każdy zaproszony jest do życia wiecznego i Komunii z Bogiem. A zatem kończąc proszę Was abyście nie zapominali o nas misjonarzach i polecam się Waszej modlitwie.

Ks. Paweł Turek, misjonarz