Czas radości. Styczeń u prawosławnych

My, wyznawcy prawosławia, podobnie, jak nasi bracia w wierze, katolicy, obchodzimy Boże Narodzenie. Tylko w innym czasie. Według naszego roku liturgicznego (ustalanego według kalendarza juliańskiego) Syn Boży przyszedł na świat 7 stycznia.
Moja rodzina od kilkudziesięciu pokoleń mieszka w Polsce. W Beskidzie Niskim, niedaleko Gorlic, gdzie stanęła pierwsza uliczna latarnia naftowa na świecie.  Mimo że jesteśmy Łemkami, nie zostaliśmy wysiedleni w ramach akcji „Wisła”. Akcji, która miała być ponoć skierowana w bandytów, a ucierpieli niewinni mieszkańcy. Moją rodzinę przed wysiedleniem na zachód Polski uratował pradziadek Władysław. Był on Polakiem i mężem mojej prababki, Łemkini z krwi i kości. Mieszane małżeństwa mogły zostać w Beskidzie i żyć, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkają się z pozostałymi członkami rodziny i sąsiadami.
Wróćmy jednak do Świąt. Bo, tak naprawdę, dzięki temu, że żyjemy w dwóch światach, polskim i łemkowskim,  nasze zwyczaje codzienne, jak i te świąteczne, wymieszały się. Dzięki temu, nie uwierzycie, obchodzimy podwójne święta Bożego Narodzenia! Zaczynamy katolicką Wigilią 24 grudnia, aby po krótkiej przerwie ponownie zasiąść do stołu 6 stycznia, świętując Światyj Weczer, czyli Wigilię Bożego Narodzenia u prawosławnych.
Co do zwyczajów, to ich przestrzegania pilnuje babcia. Na każdym kroku przypomina nam, żeby zważać na to, co i jak robimy w Wigilię. Każdy gest i słowo mogą przesądzić o powodzeniu w kolejnym roku. Tradycyjnie 6 stycznia zachowujemy ścisły post aż do wieczerzy. Obowiązkowo udajemy się do sąsiada i pożyczamy symbolicznie pieniądze, co ma wróżyć dobrobyt.
Zupełnie inaczej jest u katolików. Ci w Wigilię powinni wystrzegać się pożyczania, bo przez cały rok będą pożyczać. Zabawne są te różnice, czyż nie?  
Zapach karczuna towarzyszy nam od poranka. Bochenek chleba z mąki wszystkich rodzajów zboża miał być gwarantem dobrych plonów. Dawniej pieczono go w specjalnych piecu chlebowym, które zastąpiły piekarniki. Babcia wspomina, że przed wieczerzą wigilijną obmywano się w rzece. Lodowatej! Ten zwyczaj miał zapewnić dobre zdrowie. W kącie izby ustawiano snop zboża, a siano kładziono na stole, posypywano je owsem i okrywano obrusem. W domu babci Pelagii choinka pojawiła się wraz z przyjazdem wujka Sztefana z Ameryki. Było to w latach 20. XX wieku. Babcia mówi, że wujek pojawił się niespodziewanie i dzięki niemu uniknęli katastrofy. Gdyby nie jego obecność, to zasiedliby do kolacji wigilijnej w nieparzystej liczbie. To niestety zwiastowało szybką śmierć jednego z nich. Na szczęście następnego roku nikt z rodziny nie umarł. Czy to nie przypadek?
Dawniej na Łemkowszczyźnie nie znano opłatka i dzielono się małą bułeczką wypiekaną na plebanii – prosforą. Do dzisiaj w naszym domu, podczas wieczerzy wigilijnej od stołu może odejść tylko gospodyni, podająca potrawy. Co podawano w trakcie kolacji wigilijnej? Wszystko, co było darem od Boga, darem plonów: barszcz czerwony z ziemniakami, gołąbki z grzybami, kutię (pszenica, miód i mak. Pychota!) czy fasolę ze śliwkami.
Podobnie, a jednak inaczej. Prawda?
Może w przyszłym roku na Waszym wigilijnym stole zagości kutia? Polecam!
                                                                                                                     
Chrystos Rożdajetsia!

                                                                                                                                życzy Maria