Camino de Santiago – czasem smutku czy radości?

Camino de Santiago - Europejski Szlak Kulturowy
Jedna Droga, wiele szlaków, tysiące wrażeń, dualizm emocji…od smutku do radości, od trudu do spełnienia, od zniechęcenia do zwyciężenia…
Trasa jakubowa to fascynująca podróż do Santiago de Compostela, która oferuje możliwość podziwiania wspaniałych zabytków, odkrywania różnych krajobrazów, skosztowania pysznych dań oraz odwiedzenia miast i miejsc pełnych historii. Można ją odbyć na różne sposoby: pieszo, rowerem, konno…
Niepokój kulturowy, osobiste wyzwanie, spotkania z innymi, kontakt z naturą, duchowa podróż ... Powodów odbycia tej wycieczki jest tyle, ilu jest pielgrzymów. Bez względu na powód, to doświadczenie warto przeżyć przynajmniej raz w życiu. Tysiące ludzi odkrywa różnorodność Hiszpanii każdego roku dzięki Szlakowi św. Jakuba. Wielu z nich pielgrzymkę powtarza. Czy tylko dla uroków pięknego kraju?
Na temat Camino de Santiago słuchaliśmy wykładów, gromadziliśmy materiały i tworzyliśmy własne prace, będące tematycznymi wariacjami. Poniżej zamieszczamy wybrane prace naszych uczestników.
 
Camino…
 
Piesze wędrówki
Kajaki
Konie
Narty
Wózki inwalidzkie
 
Camino…
 
Wierzący
Wątpiący
Niewierzący
Poszukujący
 
Camino…
 
Smutki
Zwątpienia
Trudy
Znoje
Radości
Spełnienia
Sensu i Siebie 
  - Odnalezienia
 
Camino…
Powroty
 
_______________________________
 
 
Portfel, klucze w torbie… bilet! Wszystko wzięte? Chyba tak.
Zamykam drzwi wejściowe na klucz i schodzę po schodach na parter. 
Stare, komunistyczne schody. Naprawiane tylko raz, jak była ulewa tak wielka, że zmyło nam cały parter, a o piwnicy już nawet nie mówiąc. Młody Radecki strasznie się wtedy napracował, żeby było sucho. 
Łapię klamkę od wrót i pociągam ją mocno, przez co skrzypienie słychać na pół bloku. Taki sygnał na wychodne. Ocieram się torbą z białymi gwiazdami o stiukową lamperię. Cholera… dopiero co wyprałem, a nawet uprasowałem, a już zarysowana i brudna.
Świeże powietrze uderza mnie w twarz, kiedy robię kilka kroków, wchodząc na ulicę. Odwracam się do okien mojego mieszkania, by spojrzeć, czy ktoś nie stoi przy szybie, żeby mi pomachać na do widzenia. Ale nikogo nie widzę.
Zawsze na Wschód – mówię pod nosem, stawiając pierwszy krok wzdłuż ulicy św. Jakuba.
Pamiętaj o krokach.
Wyprzedza mnie z prawej kobieta z dziecięcym wózkiem. Na niskich szpilkach szybkim chodem stara się zdążyć na Tramwaj.
Proszę Pani! Nie musi się Pani tak śpieszyć, Tramwaj zawsze czeka na wszystkich – uprzejmie zwracam kobiecie uwagę, która nawet się nie odwraca.
Spoglądam na wózek, który okazuje się pusty. Nie ma dziecka. Niepokoję się, przez co brwi mi się marszczą i zwalniam kroku.
P-proszę Pani… – urywam w połowie zdania, gdy kobieta odwraca się na pięcie, ukazując swój ciążowy brzuch, który napęczniał tak, jakby miała już urodzić.
Nie widzisz chłopcze?! Mam dziecko tutaj. Nie zadawaj głupich pytań, bo na głupiego wyrośniesz – odpryskuje, silnie łapiąc uchwyt wózka i pchając go, jakby chciała mi pokazać, że dziecko się niecierpliwi. 
Na tej ulicy dzieją się dziwne rzeczy, mieszkają dziwni ludzie i im dalej się idzie, tym dziwniejsze rzeczy dzieją się z człowiekiem. Może pochodzi z końca ulicy, z której schodzi znacznie więcej czasu, idąc na przystanek.
Zawsze na Wschód – powtarzam szeptem, dodając sobie otuchy, choć ręką zaciskam ucho torby jeszcze silniej.
Kobieta już zniknęła za horyzontem.
Dzwony kościelne wybijają godzinę - czternasta zero-zero. Z tego, co słyszałem, żeby dojść do celu, trzeba usłyszeć 29 uderzeń, czyli na piętnastą będę na miejscu.
Szanowny panie! Proszę poczekać! – słyszę za plecami głos zdyszanego mężczyzny. Łapie mnie za rękę, gdy się odwracam, przez co odskakuję speszony
Co? Czego pan chce? – mówię do starszego mężczyzny na wózku inwalidzkim
Proszę poczekać. Idzie szanowny pan na przystanek, prawda? Niech szanowny pan pomoże starcowi… ręce zmęczyły mi się od popychania tych zardzewiałych kół. Niech mnie pan popcha, choć pięć minut żebym złapał oddech. 
No.. no dobrze, a skąd Pan jest? Z którego bloku? – pytam się niepewnie, powoli przechodząc za plecy mężczyzny.
Numer czterdzieści cztery. Tego obok, chwilę za nami. Widziałem pana przez okno, jak szanowny pan szedł, więc pomyślałem, że się zabiorę na spacer, a że pogadać nie mam z kim, to może pan mi chociaż potowarzyszy, co? – odparł, starając się uśmiechnąć, pokazując tylko kilka zgnitych zębów.
Ja jestem z sto siedemdziesiątki dwójki – mówię z lekką żałością w głosie – miło Pana poznać.
Daleko. Ale dla pana to w try miga.
Łapię uchwyty wózka i pcham po chodniku, tworząc regularny dźwięk tarcia metalu o metal. Rzeczywiście zardzewiały. I nienaoliwiony. Czemu nie słyszałem tego pisku jak podjeżdżał? Dziwne.
Zawsze na Wschód – powtarzam cicho, kolejny raz widząc tabliczkę “ulica św. Jakuba”.
Co? - odpowiada zgryźliwie starzec.
Nie, nie, nic. Nieważne.
Chłopcze… powiedz mi jedną rzecz. Spójrz na niebo.
Dlaczego?
No spójrzże po prostu - zniecierpliwiony odpowiada, lekko wiercąc się na wózku – powiedz mi. Co widzisz patrząc na te chmury? Widzisz coś innego oprócz nich?
No… błękit i Słońce.
Tak. A oprócz tego? Coś, czego gołym okiem nie zauważysz – sztucznie przerywa, żeby dać mi czas na zastanowienie, ale znowu szybko mówi – Opatrzność Boża. Wierzysz w coś takiego? Albo czy wiesz w ogóle, co to jest?
No… nie do końca.
Opatrzność Boża to ochrona na całe życie. Podobno Bóg, tam na Niebie, którego nie zauważysz gołym okiem, patrzy na ciebie cały czas i cię chroni. Opiekuje się tobą jak ojciec. Nie widzisz go, ale jest przy Tobie cały czas. A może właśnie go widzisz, ale nie zauważasz? Kiedy ostatni raz wyszedłeś na świeże powietrze, nie po to, by iść na przystanek?
Nie pamiętam.
No właśnie, nie znasz Bożej Opatrzności i nie zrozumiesz, dopóki nie pójdziesz innymi ulicami.
Jak to innymi ulicami? Przecież są tylko dwie: świętego Jakuba i Sądownicza – pytam się zaskoczony, nadal patrząc w niebo - przecież tu jest jedna ulica z szeregiem bloków. Innych ulic nie ma. Nawet po drugiej stronie chodnika jest po prostu trawa, ale tam nie można chodzić – chwila milczenia, jakby starzec nie chciał odpowiadać – Halo? Proszę Pana?
Odrywam wzrok od nieba, żeby spojrzeć na starca.
Zniknął.
Puszczam wózek inwalidzki, który zmienił się w zwykły wózek dziecięcy, identyczny jak tej kobiety z końca ulicy.
Co? Co się do cholery stało? – okrążam go szybkim krokiem, łapiąc się za torbę, przechodząc do szybkiego marszu.
Zawsze na Wschód. Na Wschód!
Gdy prę do przodu, okna w blokach zaczynają przybierać krzywe kształty - okręgów, plam po farbie i po atramencie, drzewa krzywią się w stronę, w którą idę, a Słońce szybko przesuwa się na następne miejsce, jakby chciało dorównać mi kroku.
Dzwony. Piętnaście uderzeń. Na horyzoncie pojawia się niebieski dach przystanku. Nareszcie koniec. 
Wchodzę na ulicę prostopadłą do św. Jakuba - ulica Sądownicza. Podchodzę do swojego przystanku, z którego tramwaje odjeżdżają na wschód. Następny za minutę. Następny zawsze jest za minutę, a nawet jak się nie wsiądzie, to stanie drzwiami idealnie do czekającego, jakby zapraszał go do swojego chłodnego wnętrza.
Po drugiej stronie ulicy Sądowniczej jest drugi przystanek. “Zachodni”. Jedzie w ciemność; tam, gdzie Słońce się zatapia, by spalić ciemne chmury, które i tak na następny dzień starają się wylecieć na niebo. Stoi na nim jeden człowiek, odziany w ciemny garnitur i kapelusz, który trzyma w lewej ręce czarny neseser.
Patrzę mu w ciemne oczy, a on patrzy na mnie, kiedy wschodni tramwaj wyłania się zza bloku o numerze pierwszym i podjeżdża na stacyjkę, pokazując mi swoje schludne wnętrze.
Łapię torbę i wsiadam do środka, kasuję bilet, opieram się rękami o jasny fotel przy oknie. Tramwaj dzwoni tworząc wysoki dźwięk i mozolnie kręci kołami ruszając na wschód.
Podchodzę na tyły jak zawsze pustego tramwaju, by wyglądnąć przez największe okno. Eleganckiego mężczyzny już nie ma, choć Zachodni Tramwaj nigdy po niego nie przyjeżdża.
Zawsze na Wschód - powtarzam ostatni raz, robiąc wydech, który wpuszcza we mnie odrobinę chłodnego spokoju.
 
Wyjaśnienie tekstu:
 
Starałem się przedstawić Drogę św. Jakuba jako ulicę pełną bloków mieszkalnych, w których mieszkają różni ludzie o różnych kulturach. Bloki można traktować jako miasta - im dalej od przystanku, tym miasto jest odleglejsze od katedry w Santiago de Compostela.
Wszyscy “pielgrzymi”, którzy starają się dostać na  przystanek to ludzie, których można różnorako interpretować jako wątpiących w Boga.
Główny bohater może być obrazem ateisty albo osoby wątpiącej, która po rozmowie z Duchem Świętym albo Bogiem (starzec na wózku) patrząc na niebo, nie zauważa rzeczy natury boskiej.
Kobieta w ciąży może być osobą, która wyruszyła z odległego państwa, gdy była w pierwszych tygodniach ciąży, a spotyka się z głównym bohaterem, gdy za chwilę będzie rodzić. Wózek, który ma ze sobą, można interpretować z kolei na inne sposoby - jako niepotrzebne zabezpieczenie się przed “katastrofą” jaką jest urodzenie dziecka w drodze, ale może też być bardzo potrzebną rzeczą, dzięki której ta kobieta będzie mogła ukończyć pielgrzymkę.
Osoby na przystanku stają przed własnym sądem - to czy wybiorą Wschód (wiarę w Boga) czy Zachód (brak wiary) zależy tylko od nich. Muszą pamiętać, że gdy wybiorą Zachód, pojedzie z nimi ciemna postać, która może okazać się nadzieją albo jej brakiem.
Nie chciałem przedstawiać braku wiary jako coś złego, ale jako coś, co wiele ludzi traktuje jako coś złego. Właśnie dlatego każdy powtarzał głównemu bohaterowi: “Zawsze na Wschód”
Jako nieświadome martwe dusze w Czyśćcu.
Interpretacja podobna do tej wyżej, z tym że dusze czekające na przystanku mają wybór pójścia do Nieba (wschód), co każdy kiedyś powtarzał głównemu bohaterowi, albo do Piekła, czyli na zachód.
Przystanek jest metaforą celu - katedry w Santiago de Compostela. Każdy w końcu tam dotrze, ale wszystko, czego pielgrzymi doświadczyli w drodze do świątyni, będzie decydować o tym, czy ta wyprawa będzie owocna, czy nie - wszystko zależy od nas i od rachunku własnego sumienia, a przede wszystkim od dialogu z nami samymi.
 
-----------------
na jednym ze zdjęć symbol szlaku św. Jakuba na jednej z tras górskich w Polsce - konkretnie na szlaku na Halę Rysiankę smiley