Sztuka religijna vs religijność sztuki

Jak pokazuje realistyczna filozofia człowieka, religijność i sztuka są człowiekowi
zadane, są one zarazem znakiem transcendencji człowieka nad światem natury, w ich
kontekście człowiek tworzy kulturę i w tej kulturze rozpoznaje samego siebie, określa swoją
tożsamość, a czyni to na kanwie pytania o ostateczny cel swojego życia. W ten sposób
wypowiada i wyraża swoją naturalną religijność.
Kultura Europy, czy raczej kultura europejska (wyeksportowana w świat) powstała przy
wydatnym udziale chrześcijaństwa i jego tradycji. Naturalna religijność człowieka została
przedstawiona określonymi treściami, a to przyczyniło się do jej wzrostu i do rozwoju sztuki.
Trudno sobie dziś wyobrazić, czym byłaby Europa bez chrześcijaństwa i bez sztuki religijnej
inspirującej się chrześcijaństwem. Co w takim razie ze zjawiskiem antysztuki?
Antysztuka jest rodzajem pasożyta kulturowego, żyje negacją, a więc żyje na cudzy koszt
i jeśli zniszczy kulturę, wówczas zginie sama. Na nic się zda zasłanianie się idolem wolności.
Doświadczenie pokazuje, że rozum określa istotę bytu ludzkiego; to on jest światłem woli,
a jeśli zbłądzi, to wtedy decyzje ludzkie przestają być wolne, bowiem zniewala je zło, które
jest następstwem fałszu. Ideologia „anty” zapomina, że buduje się na afirmacji, że na negacji
jeszcze nikt niczego nie zbudował.
Skąd się bierze kliniczna ignorancja wyznawców antysztuki – to inna sprawa, ale warto
odnotować, że jedną z konsekwencji tej ignorancji jest moda na „anty”. Wielu artystów stało
się jej zakładnikami, a przecież żadna moda nie sankcjonuje niewiedzy i zachowań moralnie
nagannych, nie uzasadnia absurdu antykultury.
„Być modnym” znaczy tylko tyle, co „płynąć z prądem”, czyli rezygnować z wysiłku
zrozumienia świata i celu ludzkiej kultury, a w konsekwencji skazywać się na deprawację
własnej religijności.