13. Ola z babcią wspominają ofiary Zagłady z ich miejscowości

Gdy w 1941 roku wszystkie żydowskie rodziny w okolicy Mszany Dolnej dostały nakaz przeniesienia się do miasta, 15-letnia Ania Nachman z pobliskiego Lubomierza musiała pożegnac się ze swoimi przyjaciółkami: Haną, Gitą, Jagą, Adą i Blimą. Najstarsza, Gita miała 16 lat, najmłodsza Blima, niespełna 10. Były córkami sąsiadów Ani; ojciec, Chaskiel wychowywał je jednak od 3 lat sam z pomocą teściowej, gdyż żona Pelagia zmarła w 1938 roku. Dziewczynki były bardzo z sobą zżyte i nie wyobrażały sobie rozstania. Wzięły się za ręce i zaśpiewały: "Umyka spiesznie życie, jak potok płynie czas. Za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas" i wszystkie wybuchnęły płaczem. Także i dziś, po blisko 75. latach od tamtej chwili, sędziwa już Anna Nachman, opowiadając swojej wnuczce Oli o tej chwili, nie może powstrzymac łez. Rodzina "Elmanów" - jak ich tutaj nazywano (w rzeczywistości nazywali się Buchsbaum, co udało nam sie ustalić na podstawie listy ofiar skrupulatnie przygotowanej przez hitlerowskich katów i dat urodzin dziewcząt podanych przez babcię Oli. W okolicy często zdarza się posługiwanie się nie do końca urzędowym nazwiskiem, ten zwyczaj jest rozpowszechniony także obecnie) - mieszkała za potokiem, który nieraz mocno wzbierał i wylewał. Dziewczęta chodziły wspólnie do szkoły, gdy droga była zalana, przyjaciółki nocowały w domu Ani, co bardzo je cieszyło. Rodzina zachowywała żydowskie tradycje, np. obchodząc szabat, wypiekając macę na święto Paschy, nie jedząc wieprzowiny, jednak nie była ortodoksyjna. Gdy wypadły żniwa, także w soboty pomagali sąsiadom. Dziewczynki chodziły do szkoły, ale miały także obowiązki: wypasały krowy, zbierały jeżyny, pomagały w gospodarstwie. W szkole, gdy była religia, były odsyłane do domu, ale nikt im nie dokuczał, były traktowane jak inne dzieci. Jednak wojna zmieniła wszystko. Dopóki rodzina mieszkała w Lubomierzu, sąsiedzi pomagali dzieląc się żywnością, gdyż Żydom drastycznie ograniczono możliwości dochodów i racje żywnościowe. Jednak latem 1941 roku przyszedł nakaz burmistrza Gelba, folksdojcza, o przesiedleniu wszystkich żydowskich obywateli do Mszany. Musieli zatem opuścić swój dom i zamieszkć w ciasnej izbie przy ul.Gronoszowej z innymi żydowskimi rodzinami. Aż przyszedł tragiczny sierpień 1942 roku, gdy spędzono wszystkich mszańskich Żydów na pobliski plac, z którego grupami odprowadzano na miejsce straceń w wąwozie "Pańskie". Ojca oddzielono od córek; był silny, miał się jeszcze przydać w pracy w kamieniołomach. Na nic zdały się protesty, płacz, chęć pójścia na śmierć z dziećmi. Jednak i jego niebawem czekał podobny, tragiczny los. Wyskoczył z transportu licząc podobno na śmierć z rąk konwojenta, ale ten chybił i Chaskiel zbiegł. Ukrywał się w leśnej ziemiance z 2 innymi Żydami. Babcia Oli wspomina niebieski dzbanek, w którym dostał ostatni raz potajemnie mleko od rodziny Nachmanów, która w ukryciu mu pomagała. Znaleziono ten dzbanek w ziemiance po jego śmierci. Niestety, został wydany przez jednego z mieszkańców, który za jego wydanie otrzymał ........ skrwawione buty po zamordowanym Chaskielu. Chodził potem w tych butach, a okoliczne dzieci drżały ze strachu spotykając go. Cóż, historia bywa złożona: mamy piekne karty pamięci o osobach pomagających innym w tych nieludzkich czasach, ale zdarzali się także mali ludzie, gotowi dla najmniejszego zysku wydać ukrywających się nieszczęśników. Dziękujemy Oli i jej babci za podzielenie się wspomnieniami. Dzięki nim trwa pamięć o 5 żydowskich dziewczynkach tak bardzo zaprzyjaźnionych z chrześcjańskimi sąsiadami. A cebulki krokusów, które zasadziliśmy niedawno dla ich pamięci, już zaczęły kiełkować.